poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Na dobry początek tygodnia- kompot z gruszek!

Jak ja nie lubię rano wstawać! Choćbym spała osiem godzin, nikt nigdy nie widział mnie wyspanej o godzinie siódmej. Ostatecznie, są wakacje i przez większość życia o tej porze roku budziłam się jakieś 2-3 godziny później, ale życie wychowawcy półkolonijnego nie rozpieszcza i o siódmej trzeba wstać, żeby zdążyć do pracy. Uczucie bezsensu zrywania się w środku nocy zupełnie niemal wygasa po przekroczeniu progu Akademii, gdy równie niewyspane dzieci zdają relację z wczorajszego wieczornego wypadu na fontannę multimedialną, opowiadają o swoich patyczakach albo czekają aż przejdą dąsy po kłótni z mamą przy śniadaniu. To daje lepszego kopa, niż najmocniejsza kawa, serio.

Na początku poprzedniego tygodnia jeszcze miałam wątpliwości, czy słusznie postąpiłam, biorąc na siebie dwa turnusy półkolonijne, ale teraz jestem już pewna, że to była dobra decyzja. Przyzwyczaiłam się już do wysiłku związanego z pracą z dzieciakami, co więcej- nauczyłam się z niej czerpać dużo dobrej energii. Na przykład, dziś po pracy ugotowałam pyszny kompot z gruszek, jabłek, cynamonu i goździków. W międzyczasie strzelałam z Nerfów do celu z moim bratankiem, a potem zabrałam młodego do miasta, żeby odciągnąć go od ślęczenia przy smartfonie.

Mam za sobą kolejny dzień, który upłynął jak pięć minut. Dobrze, że weekend wydawał się być dłuższy. Nie wspominałam jeszcze, że mój chłopak na co dzień mieszka w Krakowie i widujemy się nie tak często, jak byśmy chcieli, tym bardziej nauczyłam się doceniać krótkie chwile spędzane wspólnie. Niestety, najgorsza jest niedziela wieczorem, kiedy trzeba się żegnać, no i powrót do rzeczywistości w poniedziałek to przykre uczucie. Przyjemnie za to jest przez cały pozostały czas, więc suma sumarum, opłaca się ;).

Ten weekend zaczął się dla nas już w piątek wieczorem (czasem przyjeżdżamy do siebie dopiero w sobotę). Kamil przyjechał o 19, potem poszliśmy z Agatą i Pawłem do kina letniego na bardzo kiepski film. Wyszliście kiedyś z seansu w kinie? Ja też nie, aż do ubiegłego piątku. To był bardzo nieweekendowy nudny dokumentalny film, szkoda, że wcześniej nie sprawdziliśmy dokładnie, na co idziemy. Przynajmniej, jako pierwsi odważni, uruchomiliśmy lawinę, bo po pięciu minutach spotykaliśmy ludzi z kina na 3-go Maja.
W sobotę trochę odpoczęliśmy i się ponudziliśmy, za to w niedzielę pojechaliśmy na kajaki do Zwierzyńca w lubelskim. Dojechaliśmy nad Zalew Rudka o godzinie 13, a więc dość późno jak na rozpoczęcie spływu, aczkolwiek nas amatorów zmęczyło dwugodzinne wiosłowanie. Pojechaliśmy zupełnie spontanicznie, niczego wcześniej nie rezerwując. Kajaków tam jest w bród, więc zawsze coś się znajdzie. Trasy bardzo ładne, zacienione drzewami, po drodze cuda natury, konary, szuwary i wszystko co na spływie być powinno. Niestety, wody w rzece było po kostki, więc trzeba było się wspomóc na początku wiosłem, żeby w ogóle ruszyć się z miejsca. Roztocze jest naprawdę cudne i mieszkając tak blisko- grzech nie odwiedzić. Zabrakło, co prawda, czasu na pozostałe atrakcje, miejsca i krajobrazy poza Wieprzą i stawami, ale na pewno jeszcze tam wrócimy. Zobaczcie zdjęcia!
Ja jeszcze dopiję kompot i kładę się spać. Dobranoc!





1 komentarz:

  1. Wrócimy napewno! Ale w przyszły weekend zabieram Cie w moje okolice.

    OdpowiedzUsuń