poniedziałek, 19 października 2015

Cud miód weekend, czyli o tym, jak nie nudziliśmy się w czasie deszczu

Miód z ubiegłym weekendem, owszem, ma wiele wspólnego, ponieważ dodaję go teraz do każdej herbaty, podobnie jak imbir i cytrynę. A wszystko dlatego, że i mnie- przeziębienie rozłożyło na łopatki. Miałam bardzo senną sobotę i choć, jak co weekend, przemieszczaliśmy się międzymiastowo (Rzeszów-Kraków-Libiąż), myślałam tylko o transferze z łóżka do łóżka, w niedzielę do południa było jeszcze jako-tako, za to wieczorem nie mogłam przemówić już ani słowa. To znacznie zakłóciło moją komunikację z pasażerami z BlaBlaCar-u, ale byli bardzo wyrozumiali.

Po krótce, relacja z weekendu zdana. Teraz należałoby wspomnieć, jakie były początkowe zamierzenia na weekend, a co zdołaliśmy z Kamilem zrealizować. Od jakichś dwóch tygodni, a intensywniej- od paru dni, myśleliśmy o wypadzie w Tatry, przeglądaliśmy strony, kamerki, mapy. Jeszcze dzień przed wyjazdem prognoza była mocno niepewna, więc zdecydowaliśmy się na jakiś krótszy dystans z powrotem do domu.

Najbardziej ze wszystkich opcji odpowiadał nam Ojców, więc zebraliśmy się w południe i ruszyliśmy Skodzillą na północ(?) od Krakowa. Droga krótka, widoki piękne, klimat iście jesienny, pogoda niestety paskudna, jak tylko wysiedliśmy z auta i zaczęliśmy iść, spadł deszcz. Początkowo kropiło, ale wkrótce rozpadało się na dobre. Moja kurtka z alpinusa, bogata w wiek i doświadczenie, zaczęła przemakać. Musiałam się poratować pelerynką z kiosku za 9 zł(wciąż nie wiem, czy to mało czy dużo). Koniec końców, przeszliśmy jakieś 5 km i wróciliśmy do auta. Potem szybki obiad w ikei i spać. Potem do Libiąża. I znów spać. Ciągle chciało mi się spać.

Jak na rozchorowaną miałam dzisiaj całkiem sporo zajęć. Korepetycje oczywiście odwołałam, coby nie pozarażać dzieci, no i szybciej wyzdrowieć. Zaczęłam od wprowadzenia zmian na moim blogu. Od dziś dzięki kartom u góry, można obserwować moje konta na Instagramie i Youtube'ie- zapraszam. Poza tym, zmontowałam króciutki filmik z Ojcowa. A potem zabrałam się za pisanie planu mojej pracy licencjackiej, co poszło dość sprawnie, myślę, że gorzej będzie z bibliografią, ale obie te części są w przygotowaniu- mam nadzieję zdążyć na czas, w końcu mam jeszcze dwa tygodnie.

Oczywiście, w międzyczasie byłam u lekarza i zaczęłam bardzo intensywną miodowo-herbaciano-czosnkową terapię, włączając w to tzw. złote mleko z przepisu Pani Teresy. Dziecinnie proste: szklanka mleka+1/3 łyżeczki kurkumy- całość gotować na wolnym ogniu kilka minut, a potem przelać przez sitko i GOTOWE! Podnosi odporność i skutecznie zwalcza wszelkie kaszle, katary itp. Polecam moje domowe sposoby i życzę Wszystkim Rozchorowanym szybkiego powrotu do zdrowia!




czwartek, 15 października 2015

15 minut języka dziennie, czyli jak znaleźć czas na naukę, gdy nie ma się czasu

Każdy ma coś, czego chciałby się nauczyć, albo jakąś pasję, którą chciałby rozwijać, ale zwykle brakuje na to czasu. Czy na pewno tak jest? Postanowiłam przeprowadzić eksperyment na sobie i muszę przyznać, że wyniki są bardzo optymistyczne.

Otóż, moją pasją już od dawna są języki obce, ich nauka, nauczanie, jak nauczać, uczenie się nowych języków i nieco więcej o samych językach, czyli lingwistyka. Od dawna znam języków obcych dwa- angielski i hiszpański. O ile pierwszym władam biegle, poziom drugiego oceniłabym na średnio-zaawansowany, ale oczywiście 'dogadam się'. Ale każdy, kto zaczął się uczyć innego języka poza angielskim, zwyczajnie się wciąga, dostrzega podobieństwa między językami i chce nauczyć się kolejnych języków.

Nie inaczej jest w moim wypadku, uczyłam się chwilę francuskiego, potem rosyjskiego, potem włoskiego. Nie powiodło się, zawsze poprzestawałam na poziomie bardzo podstawowym. Dlaczego? Bo tłumaczyłam sobie, że nie mam czasu. I teraz- uwaga! W nauce języków najważniejsze jest co? SYSTEMATYCZNOŚĆ. Możesz się uczyć i 15-20 minut dziennie, nie godzinę, nie dwie, ale już 15 minut naprawdę wystarczy, byleby robić to faktycznie przynajmniej 3-4 razy w tygodniu. Wykorzystajmy pożytecznie 15 minut odpoczynku po obiedzie, rano przed wyjściem z domu, albo wieczorem, bezstresowo po pracy czy uczelni.

Od czego zacząć? Jest mnóstwo stron, internet jest cudowny, jeśli chodzi o dostępność portali do nauki języka. Ja od około tygodnia uczę się portugalskiego, korzystając tylko z Duolingo - polecam!
Można sobie ustalić tzw. daily goal, czyli ile dziennie chcemy robić, wystarczy się zarejestrować i zaczynamy się uczyć. Nic prostszego. Nawiasem mówiąc, nauka języków na tej stronce opiera się na nauce frazami- całymi sformułowaniami, słówkami użytymi w zdaniach. Moim zdaniem skuteczne. Co do programów do nauki języka, ja sama regularnie i solidnie uczyłam się tylko z serii 'Profesor'. Z angielskiego był to Profesor Henry, z hiszpańskiego Pedro. Ale dostępność jest duża- jest jeszcze bodajże język francuski, włoski, rosyjski. Więcej o Profesorach znajdziecie na stronce: http://www.jezykiobce.pl/profesor_henry.php .

Tak więc Moi Drodzy, jeśli jeszcze macie jakieś wątpliwości, czy poszerzyć swoje cv o kolejny ciekawy język, albo po prostu dla przyjemności nauczyć się paru zwrotów w języku, który zawsze chcieliście poznać, nie wahajcie się- zawsze warto. A czas naprawdę znajdzie nawet ten najbardziej zapracowany.

czwartek, 8 października 2015

Jak koniec września przyniósł dobre wiadomości i co nowego wprowadziłam do swoich lekcji

Dawno mnie tu nie było. To nic, zamierzam się spiąć i jednak w miarę regularnie podrzucać Wam coś nowego do poczytania. Wakacje już za mną, niestety, praktyki (na szczęście) też. Nie, nie dlatego, że nie lubię uczyć dzieci, uwielbiam to, ale w tym roku po prostu powtarzałam to samo, co w ubiegłym. Jedyne, co się zmieniło, to moje metody pracy i umiejętność panowania nad rozwrzeszczaną grupą dziewięciolatków. Tak, zdecydowanie mam obecnie dużo większe doświadczenie w pracy z dzieciakami i więcej sposobów na utrzymanie dyscypliny i zainteresowanie tematem.

Co do dyscypliny, w miesięczniku The Teacher pojawił się we wrześniu całkiem niezły artykuł na temat panowania nad dyscypliną oraz nt. tego, jak w łatwy sposób wprowadzić dziecku czasy z zaakcentowaniem różnicy przy osobie 3ciej liczby pojedynczej. I tak, autor artykułu proponuje osoby he/it/she (w takiej właśnie kolejności) przedstawiać dzieciom jako 'chytrych', wszak, tak fonetycznie uproszczając. po polsku przeczytamy he-it-she(chytrzy). No i już wiadomo, że 's' po czasowniku biorą chytrzy, że chytrzy to nie 'have', tylko 'has' i tak dalej...

Oprócz tego, że trochę się zaczytałam w Teacherze (zupełnie z doskoku), jako kolejne w kolejce czeka 'Storytelling with children' Adrew Wright'a- świetna pozycja o wprowadzaniu głośnego czytania przez nauczyciela podczas lekcji albo zajęć pozalekcyjnych. Bingo! W tym roku sama zaczęłam czytać dzieciom po 10-15 minut w trakcie moich zajęć z nimi i już widzę efekty. Nie dość, że dzieci coraz częściej wyłapują nieco bardziej wyszukane słownictwo (nawet siedmiolatki), to są skoncentrowane i skupione na zajęciach. Poza tym, co mam do czytania i z czego korzystam w czasie zajęć, dziś do mojej kolekcji dołączyły dwie kolejne książeczki: 'Guliver's Travels' Jonathan'a Swift'a z serii czytamy w oryginale wielkie powieści, wyd. 44.pl oraz 'Angielski w zadaniach dla przedszkolaka' Mr Twister prezentuje, wyd. EDGARD.  O ile pierwszą jestem podekscytowana, tak co do Mr'a Twister'a mam mieszane uczucia, w tych zadaniach pojawia się pisanie i czytanie wymagające pomocy nauczyciela, więc nie wiem, czy 5-ciolatek będzie w stanie je zrozumieć i rozwiązać, ale na pewno sprawdzę to wkrótce na zajęciach.

Jeśli chodzi o mój czas wolny, we wrześniu zapomniałam, że coś takiego istnieje. Dlatego też tak długo nie pojawiał się post na blogu. Koniec września przyniósł jednak bardzo pozytywne wiadomości i od początku października czas płynie mi w nieco mniej szaleńczym tempie. Jak już wspomniałam, zakończyłam praktyki w podstawówce, mój chłopak obronił tytuł magistra inżyniera (jestem bardzo dumna!), no a oprócz tego skończyłam 22 lata. Kameralnie, jak w tytule postu, ale bardzo przyjemnie. Nie mieliśmy z Kamilem niestety czasu, żeby zorganizować imprezę, poszliśmy za to na pyszne burgery, a w ubiegłą niedzielę pojechaliśmy do Energylandii. Bawiliśmy się tam o wieele lepiej niż niejeden dziesięciolatek, wyszliśmy zaraz przed zamknięciem. Dostałam też prezenty, które bardzo mi się podobają- przepiśnik(taki jak chciałam, tylko zawsze było mi szkoda na niego pieniędzy), książkę o optymiźmie (badania nad pesymizmem i bezradnością, jako głównymi przyczynami depresji) i 50 zł :d.

Poniżej zdjęcia z Energylandii (jedno z Szymciem) i foty prezentów oraz nowozakupionych książeczek dla dzieci.