wtorek, 19 lipca 2016

Mam i ja, czyli długa droga do licencjata

Mijają cztery lata, odkąd przestraszona, zupełnie nieświadoma tego, co mnie czeka, jechałam ośmiogodzinnym pociągiem do Wrocławia, żeby złożyć dokumenty na studia, na które się dostałam bez najmniejszego problemu. Papiery można było dosłać pocztą, ale ja wolałam pojechać osobiście, dla pewności, że dotrą, że są właściwe. Przy okazji poznałam wtedy kawał miasta, w którym w październiku tego samego roku zamieszkałam. Na krótko.

Choć od drugiej klasy liceum bardzo chciałam studiować iberystykę, nie żałuję swojego powrotu. Zaraz po powrocie podjęłam kompletnie nieodpowiednie dla siebie studia, w tym czasie dostałam masę wsparcia od Pauliny, z którą do dziś chodzę do przystani. Dzięki tym studiom poznałam Ilonę i Gabę, z którymi spotykam się do dziś i które zawsze podnosiły mnie na duchu, gdy tego w tamtym okresie bardzo potrzebowałam. Również na tych nieodpowiednich studiach tańczyłam taniec ludowy, gdzie także poznałam fantastycznych ludzi i był to również fajny epizod w moim życiu.

Studiując właśnie na polibudzie, zapisując się do jeszcze bardziej nieopowiedniej dla mnie organizacji, poznałam Karolinę, która stała się dla mnie siostrą, której jestem wdzięczna za to, że się odważyłam zrealizować swoje plany na życie, to z nią wybrałam się w podróż autostopem do kraju, w którym obowiązuje ruch lewostronny, razem z nią pracowałam w lecie w hostelu i piłam wino od pana Milana nad Vltavą, dzięki niej przewartościowałam swoje życie i skupiłam na sobie i swoich potrzebach.

I wtedy zaczęłam filologię angielską na Uniwersytecie w Rzeszowie, gdzie nigdy w życiu nie chciałam studiować. Trochę kręciłam nosem, ale postanowiłam dać temu kierunkowi szansę. Nie sądziłam, że będzie mi tu tak dobrze. Byłam starsza i bardziej doświadczona od moich rówieśników z roku, co dało mi duże poczucie bezpieczeństwa i dzięki temu czułam się pewniej niż rok wcześniej. Wiedziałam już 'z czym to się je', więc nie dawałam się zwariować absurdom pojawiającym się po drodze.

Miałam już wtedy samochód, więc mogłam sobie pozwolić na większą liczbę korków, okazało się, że jestem w tym dobra i dzieci naprawdę chcą się ze mną uczyć. Na uczelni szło mi naprawdę bardzo dobrze, nauczyciele akademiccy okazali się bardzo błyskotliwi i życzliwi dla studentów. Atmosfera na ćwiczeniach była jak w liceum, kontakt z wykładowcami super, w porównaniu do polibudy. Było naprawdę miło. Co więcej, okazało się, że jestem dobra z metodyki, a więc dzieci miały rację- faktycznie umiem nauczyć. A na drugim roku zaczęły się przedmioty językoznawcze, które też dobrze rozumiałam, a nawet polubiłam. W końcu z językoznawstwa napisałam pracę licencjacką, którą obroniłam na piątkę.

Po pierwszych imprezach na roku, wyklarowały się ekipy i zaczęliśmy się 'trzymać ze sobą'. I tak poznałam Magdę i Martę. Dziewczyny, z którymi do końca trzymałam sztamę i z którymi często spotykałam się także po zajęciach. Inną historią jest moja znajomość z Anią. To jest dziewczyna, która przyszła do nas na drugi semestr. Kiedy tylko ją zobaczyłam, wiedziałam, że się zakumplujemy. Spokojna, ładna i mądra blondynka, która tak jak ja była na swoich trzecich studiach, też całe życie mieszkała w Rzeszowie, a na dodatek była w moim wieku, czad. Wspólnych tematów nie brakowało. Choć dziś mieszkamy chwilowo w różnych miejscach, nadal ze sobą trzymamy i mamy się dobrze.

Po tych kilku latach, w których nieraz trudno mi było się odnaleźć, jestem wdzięczna losowi, że te wszystkie osoby pojawiły się w odpowiednim czasie na mojej drodze, bez nich byłabym zupełnie inną osobą. Teraz jestem bardzo szczęśliwa, realizuję się na kilku płaszczyznach i rozwijam swoje pasje. Ostatnio byłam w Hiszpanii, bo nadal bardzo lubię ten kraj i tę kulturę, wciąż też mówię po hiszpańsku. Co zabawne, mój narzeczony jest inżynierem w hiszpańskiej firmie, więc nie uwolnię się od tego języka tak prędko. Co więcej, pod koniec roku dostałam pracę w jednej ze szkół językowych, a więc czeka mnie w sierpniu bardzo ciekawy kurs metody Helen Doron.

Myślę, że dopiero gdy złapiesz dystans, jesteś w stanie dostrzec, że gdy los zabiera coś dobrego, to po to, żeby nam dać coś jeszcze lepszego. To mega przyjemne czerpać szczęście z małych rzeczy, ale trzeba się nauczyć je najpierw zauważać. Choć miewam czasem gorsze dni, czy nawet miesiące, wiem, że los obsypał mnie złotem, a każdy kryzys pojawia się po to, żeby się rozwijać. To były dobre cztery lata!