czwartek, 23 czerwca 2016

W drodze do Santiago...

Sporo czasu mnie tu nie było, nie pisałam, bo albo brakowało czasu, albo weny. Działo się zresztą tak dużo, że nie wiedziałam, o czym chętniej napiszę. Byliśmy na Węgrzech, ja zakończyłam sesję i dostałam pracę, ale to wszystko mało fascynująze. Z perspektywy ważniejsze było dla mnie coś innego i zdziwię Was, ale napiszę o wycieczce rowerowej, na którą wybraliśmy się z Kamilem w poprzedni weekend.

Nie wiem, czy wierzycie, że jakaś Siła Sprawcza zsyła nam na drogę pewne znaki, ale ja jestem o tym przekonana. Moim zdaniem nic nie dzieje się bez powodu. Również zupełnie nieprzypadkowo pojawiła się na naszej wycieczce po okolicy kapliczka. Trochę pobłądziliśmy, choć byliśmy tylko w Malawie. Szukaliśmy zatem drogi powrotnej do domu, aż tu nagle(jak zawsze w Koniu Rafle) po prawej stronie drogi pojawiła się kapliczka, początkowo mieliśmy ją minąć, ale była szczególna. Większa, niż typowe, przydrożne z Maryją, prosta otoczona dokoła drzewami i nienachalna.

Podjechaliśmy do niej, bo pomyśleliśmy, że gdzieś obok niej znajdziemy drogowskazy na właściwe szlaki rowerowe. To co zobaczyliśmy przeszło jednak nasze najśmielsze oczekiwania. Przed nami stanęła tablica, na której znajdowały się dwie mapy- Polski i Europy, a na nich wytyczone szlaki do samego Santiago de Compostela! Prowadzące dokładnie przez punkt, w którym się znajdowaliśmy. Nic specjalnego, pomyślicie. Owszem, też by nas to tak nie ujęło, gdyby nie fakt, że całą drogę spędziliśmy na rozmowie o tym, żeby się w końcu zorganizować i przejść lub przejechać rowerem drogę św. Jakuba. Zobaczcie zdjęcia, to był naprawdę piękny dzień.