czwartek, 26 listopada 2015

Nowe życie LEC, jak ewoluuje i krótko o weekendzie

Jestem szczęśliwa, prawie w pełni. Brakuje mi tylko Kamila obok, na co dzień, ale pracujemy nad tym. Chodzi mi raczej o spełnienie hmm no właśnie...zawodowe? Poniekąd. Pokrewnie zawodowe. Odkąd prowadzę w Rzeszowie Language Exchange Club, o którym dokładniej pisałam w sierpniu, tak dobrze z nami(odpukać) jeszcze nie było chyba nigdy, a przynajmniej od dawna. Nie znajduję słów, żeby opisać jak bardzo lubię spotykać się z tymi ludźmi, jak każdy z nich jest inny i jakie relacje między nami się zawiązują.

Do zeszłego tygodnis spotykaliśmy się w Irish Pubie, ale postanowiłam wprowadzić małe urozmaicenie, więc wczoraj wybraliśmy się do Mikrofonu na karaoke, wszak śpiewać każdy może😃. Było zabawnie, miło, luźno, przyjemnie. Co ciekawe, na naszych spotkaniach pojawiają się bardzo interesujące narodowości. Wczoraj na przykład były tylko cztery osoby z Polski, poza tym był ktoś z Syrii, z Hiszpanii, Armenii, Gruzji, Ukrainy, Chorwacji, Holandii, Stanów Zjednoczonych, Iranu. Chyba nikogo nie pominęłam, mam nadzieję.

Jak ewoluujemy? Już tłumaczę. Od kilku tygodni pracujemy razem z Vanją, wolontariuszką z Chorwacji nad nowym projektem stowarzyszenia INPRO Language Café. To coś ns kształt mojego (i Karoliny😙) LEC, ale bardziej 'skażone' programem i przygotowanymi wcześniej warsztatami, ćwiczeniami. Po prostu, też będzie międzynarodowo, komunikacyjnie, ale nie w pubie, bezalkoholowo i spotkania będą 'zaplanowane', choć prowadzone wciąż zupełnie na luzie. Planowo spotykać się będziemy w środy o g.19 w Rzeszowskim Inkubatorze Kultury, w budynku Estrady Rzeszowskiej. Gorąco zachęcam wszystkich do wzięcia udziału.

Miało być krótko o weekendzie, więc wrzucam i trochę prywaty. Tym razem to ja mknęła autostradą do mojej miłości, żeby w sobotę wyskoczyć na dwa dni do Bukowiny. Od Krakowa a właściwie Libiąża mieliśmy przed sobą jakieś dwie godziny jazdy, sle te dwie godziny okazały się magiczne, ponieważ gdy tylko wjechaliśmy na teren Podhala, krajobraz zmienił się na zupełnije zimowy, biały, świąteczny, cudny! Dotarliśmy do domku po południu i od razu wybraliśmy się do term Bania, gdzie moczyliśmy się do samego wieczora. Potem skoczyliśmy na kolację do Zakopanego do bardzo fajnej karczmy (na sakwę harnasiową, której nie szło przejeść), mijając po drodze undergroundową restaurację 'Bury Miś', pod spodem zdjęcia z zewnątrz, wygląda jak chatka z bajki. I tak po krótce wyglądał nasz weekend.






2 komentarze: