poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Nasz tydzień w Andaluzji, czyli o tym, ile jeszcze przed nami...


Nareszcie udało mi się zgrać zdjęcia z telefonu, więc mogłam zabrać się za pisanie posta, który jest dla mnie niezwykle ważny, ponieważ opowiada o ekscytującej podróży do serca Andaluzji, czyli najbardziej hiszpańskiej wspólnoty autonomicznej, jaką do tej pory dane mi było zobaczyć na własne oczy. Podróż ta była dla mnie tym bardziej ważna, że zawsze marzyłam o tym, by być choć przez kilka dni na południu Hiszpanii. W tym roku ziściło się jedno z moich marzeń.

Planowanie całej podróży zaczęliśmy w maju, choć tak naprawdę była ona bardzo spontaniczna. Zarezerwowaliśmy bilety, miesiąc później zaczęliśmy oglądać hostele, ale za szukanie konkretnych miejsc, które chcemy zobaczyć i zwiedzić zabraliśmy się dopiero na tydzień przed wyjazdem. Szkoda, że nie wcześniej, choć i tak nie starczyłoby nam czasu, aby skorzystać ze wszystkich atrakcji, na przykład takich jak El Caminito del Rey(kiedyś wrócimy!).

Czas napisać o tym, co w takim razie udało nam się zrealizować, a mamy się czym pochwalić. Lądowaliśmy w Maladze w poniedziałek rano, więc mieliśmy jeszcze cały dzień, żeby poznać okolicę. Poszliśmy zatem przez port nad morze, pod słynny napis Malagueta, mijając po drodze Centre Pompidou (w którym mieści się muzeum sztuki współczesnej)- w środku nie byliśmy, ale z zewnątrz wygląda ciekawie. Pierwszy dzień spędziliśmy raczej miejsko, zahaczając wieczorem o El Pimpi- najsłynniejszą w mieście restaurację i piwniczkę winną. Poza tym, byliśmy na najsłynniejszym w Maladze targu, którego wejście zdobi bardzo ładny witraż.



Na drugi dzień rano jechaliśmy do Sewilli, żeby spędzić trzy dni z Amber, Edim i Maią, przyjaciółmi, którzy przylecieli do rodziny ze Stanów, a których nie widziałam już od czterech lat. Cóż to za piękne miasto ta Sewilla! Choć temperatura nie odpuszczała, dzielnie przemierzaliśmy zakamarki magicznych i wąskich uliczek stolicy Andaluzji. Dawaliśmy radę, po części dzięki determinacji, a częściowo dzięki tinto de verano- naszemu ulubionemu napojowi, który w prosty sposób można przyrządzić ze słodkiego wina i fanty. Pycha! Co więcej, udało mi się wejść do środka Alcazaru, pałacu królewskiego z początku XI wieku, będącego spuścizną kultury arabskiej, w którym nagrywano, uwaga, Grę o Tron!


W naszej podróży sporą rolę odegrali również rodzice Ediego, wraz z którymi pojechaliśmy do Huelvy i kąpaliśmy się w oceanie! Po raz pierwszy w życiu, to było coś wielkiego. Nie obyło się bez przygód i wizyty w punkcie ratowniczym, ale paluch żyje i już nie boli.
Po drodze z plaży wstąpiliśmy do El Rocio- miejsca, do którego w maju zjeżdża się ponad milion pielgrzymów z całej Hiszpanii, którzy przy akompaniamencie flamenco, popijając zimne piwo, z radością czczą Jezusa Chrystusa. W okolicy można też spotkać dzikie konie, które choć dzikie, mają swych właścicieli i raz w roku odbywa się aukcja tychże grzywaczy. A co ciekawe, przy promenadzie obok sanktuarium wybudowano pomnik naszemu Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II!



Po powrocie do Malagi byliśmy nieco zmęczeni i zrezygnowani. Upał nas mocno umęczył, ja ledwie wyzdrowiałam, a Kamila zaczynała 'rozbierać' choroba. Nie było lekko, ale nie poddawaliśmy się i postanowiliśmy sobie umilić ostatnie trzy dni wyjazdu. W naszym hosteliku, choć brudno, informacji o okolicy i przewodników było pod dostatkiem. Wobec tego, dwa kolejne dni spędziliśmy na pięknych plażach. Jedna była w Torremolinos, a druga w Los Alamos. Do obu miejsc dojazd był krótki(około 15 minut) i bardzo prosty, wystarczyło wsiąść w pociąg krótkodystansowy i wysiąść na jednej ze stacji, które nazywały się tak jak plaże. Odpoczęliśmy i poskakaliśmy po falach!

Ostatni pełny dzień wyjazdu spędziliśmy w miejscowości o nazwie trudnej do odmiany Nerja, która jest białym, typowo andaluzyjskim miasteczkiem, położonym w otoczeniu innych urokliwych pobielanych miejscowości. To właśnie tam znajduje się Balkon Europy, wtapiający się w błękit Morza Śródziemnego. Nazwa ta została nadana miejscu przez króla Alfonsa XII. Mówi się, że podczas kontroli uszkodzeń po trzęsieniu ziemi w 1885 roku, król zachwyciwszy się widokiem z tego miejsca, wykrzyknął: "To jest balkon Europy!".



Czego nie udało nam się zobaczyć? Wspomnianego wyżej El Caminito del Rey, nie byliśmy również w Granadzie. Z uwagi na oszczędność czasu i dobrą pogodę, nie zwiedziliśmy muzeum Picassa w Maladze. I jeszcze wielu wielu innych miejsc, do których kiedyś chcielibyśmy powrócić. Czy wrócimy kiedyś do Andaluzji? Pewnie tak, choć na razie mamy wiele innych planów. W końcu tyle jeszcze przed nami...

1 komentarz:

  1. Ach, marzy mi się powrót do Andaluzji i szklaneczka tinto de verano!

    OdpowiedzUsuń