środa, 17 lutego 2016

Tymczasowo z Raciborza o weekendzie, o poważnych decyzjach i o tym, co zamierzam

Cześć wszystkim z Raciborza. Smutnego miasteczka, które leży na śląsku, kojarzy się z browarem, a obecnie też ze zbiornikiem przeciwpowodziowym, przy którym pracuje Kamil. Dlatego też tu jestem. Zaliczyłam sesję, odprawiłam dzieciaki na ferie, a sama postanowiłam trochę się oderwać, odpocząć i spędzić trochę więcej czasu z moim narzeczonym.

I tak sobie tu pomieszkuję, w ciągu dnia czytam, 'uprzytulniam' bardzo chłodne mieszkanko, gotuję i od czasu do czasu wychodzę do Biedronki albo Pepco. Ot, atrakcje raciborskie. Dziś wybieramy się do Katowic, jak Kamil wróci z pracy, a jutro może do Ostravy, więc o Raciborzu napiszę może w kolejnym poście, coby go od razu tak nie zrugać. Może okolica okaże się nienajgorsza. Dajmy temu czas.

Zdecydowanie milej było, gdy oboje nie pracowaliśmy i byczyliśmy się w Białce. Stonki było co nie miara, ale i tak nam się podobało. Przyjechaliśmy w sobotę rano i od razu mieliśmy poważne zadanie. Musieliśmy dostarczyć na stok ratownika TOPRu, Mikołaja, który udzielił nam później kilku wskazówek dot. jazdy na nartach. Chylę czoła, bo przez kilka zjazdów z Mikołajem nauczyłam się więcej, niż podczas 12 lat mojego bardzo rekreacyjnego szusowania. Na pewno jeszcze wrócimy na stok w tym roku! 

Jeździliśmy 'do porzygu', aż zaczęłam się przewracać ze zmęczenia przy samym wyciągu, a że żołądek miałam pełny, musiało to oznaczać tylko jedno- przemęczenie i że na dziś już dość. Zaczęła się kolejna przygoda, poszukiwanie noclegu w weekend walentynkowy w Białce. Brawo MY. Udało się za trzydziestym razem i to, uwaga, w samej białce, 10 minut od stoku. Później jeszcze tylko do term Bania i do spania. 

Po pierwszym dniu, zapełnionym atrakcjami i wrażeniami, mieliśmy potężne zakwasy i zupełnie brak sił na stok. Niemniej, drugi dzień był jeszcze piękniejszy i jeszcze bogatszy w niespodzianki i zupełnie poważne wydarzenia. Dotarłszy do schroniska Głodówka, zgodnie stwierdziliśmy, że średni z nas sportowcy, bo bardziej nas cieszy jedzenie gorącej szarlotki w schronisku, niż wczorajsze narty. Myślę jednak, że było to efektem zmęczenia, bo przecież jazda na nartach bardzo nam się podobała. Tak więc, niedzielę spędziliśmy bardzo spokojnie i sielankowo, zjedliśmy pyszną szarlotkę z bitą śmietaną, wypiliśmy gorącą kawę, pograliśmy w pana, wiadomo kto przegrał. Przegrana w pana nie przesłoniła mi jednak tego, co wydarzyło się kilka minut później, jak oboje płakaliśmy przed schroniskiem. Mimo że przegrałam z kretesem, powiedziałam 'tak' osobie, którą bardzo kocham. Z wzajemnością. 





1 komentarz: